Tak jakoś wyszło, że już z miesiąc nie pływaliśmy więc skrzyknęliśmy się na spacerek Świdrem. W niedzielę 16.12.2012 o 8:00 rano wystartowaliśmy do Woli Karczewskiej z planem zakończenia płynięcia tuż za mostem kolejowym. Było nas czterech więc mogliśmy swobodnie poruszać się jednym autem: Kazik, Ropuch, Janek i ja.

Ludność miejscowa jak zwykle zimą patrzyła na nas z lekkim zdziwieniem, zwłaszcza że Janek prezentował gołe łydki w stroju kajakowym 🙂 Po zejściu na wodę ustaliliśmy, że naszym celem jest spacerek ze szczególnym uwzględnieniem ogniska i kiełbasek w trakcie. Jednak dwa dni mrozu w zeszłym tygodniu wystarczyły, żeby rzeka miejscami zamarzła na całej szerokości. Dopóki były to zatory kilkudziesięciometrowe – zabawa była przyjemna. Pierwszy łoś robił kanał w lodzie, a reszta szła jego śladem. W momencie gdy jeden z zatorów grubo przekroczył “setkę” – wyszła niedawno przebyta choroba Ropucha i podjęliśmy decyzję o obnoszeniu takich miejsc. A było ich trochę.

Przez większość drogi towarzyszył nam mniejszy bądź większy deszcz, więc wszystko było dokładnie nasiąknięte wodą. Na przerwie – jako się rzekło zaczęliśmy rozpalać ognisko, ale próby tradycyjne (suche próchno i krzesiwo) spełzły na niczym. Dopiero Kazik musiał użyć krzesiwa i waty aby ogień załapał na tyle, żeby suszył kolejne gałązki. Teraz już nawet deszcz nam przestał przeszkadzać i kiełbaski jedliśmy na tyle spalone na ile mieliśmy ochotę. Bez keczupów, chrzanów itp – ale za to jakie smaczne… Do całości Ropuch przygotował pieczywko i zrobiło się miło, ciepło i przytulnie.

Po najedzeniu się do syta ruszyliśmy w dalszą drogę. Niestety przemarznięcia całej szerokości zdarzały się coraz częściej i coraz więcej czasu musieliśmy spędzać na obnoszeniu niż na płynięciu. Ostatnia długa zmarzlina zaczęła się niedługo po kładce w Mlądzu i trwała aż do mostu drogowego, tak więc podjęliśmy decyzję o zakończeniu w tym miejscu zmagań z przyrodą. Tuż za małym bystrzem pod mostem, rzeka z powrotem była skuta lodem aż po horyzont… Nie byliśmy z tego powodu zadowoleni, ale perspektywa kolejnych prawie 4 km przenoski nie była fajna.
Niemniej jednak zrobiliśmy prawie 11 km w trochę ponad 2 i pół godziny.

Było miło.

Zapraszam do relacji zdjęciowej (zdjęcia moje, Janka i Kazika)