Wyjazd na Malmo zaczął się dla mnie już we czwartek 15.05, kiedy to spakowaliśmy się i ruszyliśmy na drugi koniec Polski – na Pomorze do Rosadów. Z Bemowa zabieramy Kazika i ciągniemy autostradą – wreszcie jak cywilizowani ludzie. Oczywiście nadkładamy trochę drogi ale przyspieszamy tak aby w Białym Borze wytracić prędkość do standardowych 35 km/h :)U Rosadów miła kolacja, nocleg i rano w piątek ruszamy do Świnoujścia na prom. Przed wjazdem spotykamy się z Drwalami, czyli jest już nas 5 do płynięcia i 4 dziewczyny do pomocy: Jola, Agnieszka, Monika i Ola. Drwale prezentują swój nowy nabytek – dwuosobowa łódka Nelo Waterman wygląda naprawdę nieźle, a biorąc pod uwagę że chłopaki umieją wykorzystać jej warunki – wiemy, że przybył nowy gracz w walce o złote plakietki.

Po zaokrętowaniu się spędzamy siedem godzin na gdybaniu jaka będzie pogoda i kto będzie płynął, kogo spotkamy itd. Z Ystad jedziemy prosto do Malmo i meldujemy się w klubie. Tu witają nas znajomi z zeszłego roku, ale spotykamy także pozostałych Polaków zgłoszonych do zabawy: Miłosz, Tygrys i Szaman – ekipa z Gdyni, oraz druga ekipa: Kinga, Tomek, Kasia i Piotrek. Jak się okazuje będzie nas spora grupka na wodzie, nawet odliczając Kasię i towarzyszącego jej Piotra którzy przybyli tutaj turystycznie, dalej zostaje dziesięciu Polaków w 60-osobowej stawce.

Wieczorem czas jeszcze na ostatnie poprawki siedzeń i pedałów w kajakach, polerowanie do błysku burt i dna kajaków, a potem krótki spacerek i spać. Trzeba być dobrze wyspanym, zrelaksowanym i odpowiednio odżywionym jeśli się myśli o czymś poważnym. Ja miałem plan na to aby pobić mój zeszłoroczny wynik 156 km, ale wszyscy a szczególnie moja pani małżonka uparła się że stać mnie na złoto (czytaj minimum 180 km). W przeliczeniu wychodzi to minimum 24 km więcej czyli 1 km/h szybciej płynąć przez całą dobę. Wniosek – nierealne, co mi potwierdzili koledzy.

Rankiem w sobotę ostatnie śniadanie w spokoju i schodzimy na wodę na start. Jest dość gęsto i zastanawiam się czy nie dojdzie do jakichś wywrotek w takim tłumie. Ale cóż tam, godzina 9:00 syrena wyje na start i ruszamy. Ja startuję między Miłoszem a Szamanem, ale jakoś udaje mi się ich trochę zostawić z tyłu i robię to po co przyjechałem – zaczynam krążyć w kółko 🙂
W zeszłym roku trochę czasu straciłem na przerwach – zbyt długie i zbyt często, teraz staram się to ogarnąć. Pierwszy przystanek robię po 9 kółkach i trwa on całe 10 minut. Kolejny po 17 kółku. Później okazuje się, że najlepsi mieli pierwszy przystanek po 18-20 kółkach… Niemniej jednak nie przyjechałem tu ścigać się z Piotrkiem czy Kazikiem ale z samym sobą i jak się okazuje z wyobrażeniem mojej żony na mój temat 🙂

Proste początkowo założenie, żeby zrobić min 36 kółek i cześć, niestety troszkę komplikuje fakt, że płynąc cały czas przeliczałem moje aktualne osiągnięcia i szanse na wynik. Co najgorsze, cały czas wychodzi mi, że 180 km jest gdzieś w moim zasięgu 🙁 i nie mogę odpuścić. Płynę kilka kółek z Miłoszem, kilka z Tomkiem ale i rozmawiamy oczywiście z rywalami z Norwegii, Szwecji i Danii.

Czas mija, dziewczyny w klubie dbają o nas jak tylko mogą – a to przygotują ciepły posiłek, herbatka, kawka, dolać picia do camelbaga, wysmarować maścią bolące ramię, podać drugie wiosło – każdy ma inne życzenia a one uwijają się jak mrówki i pomagają dopingując jednocześnie. Zwłaszcza Tygrys musiał dostać trochę mocniej po uszach bo zbyt długo marudził na przerwach. No i ja oczywiście cały czas słyszałem tylko śpiewkę o 180 km. Niestety czas mijał i rachunki pokazywały że mam szansę… Pierwszą połówkę planu – 90 km przekroczyłem w 11 godzin 45 minut, czyli teoretycznie na drugie 90 km mam 12h15min, ale przecież człowiek się męczy i raczej nie dam rady.

W okolicach północy większość złapała senność i część nawet poschodziła na ląd aby odpocząć, a nawet się przespać. Na wodzie zostało już tylko niewielu straceńców. Spośród nich Kinga wykazała się najtwardszym podejściem – “jest plan i trzeba go wykonać, a ja jestem śpiąca” – nie zeszła, nie poddała się, dała radę przemóc słabość i wykonała plan 🙂 Ja także dzięki imbirowej herbatce “budzę się” z marazmu i robię kilka kółek na niezłej prędkości, czym nadganiam czas jaki mi pozostał.

Oczywiście nie piszę tu, że co jakiś czas dublują mnie nasi najlepsi: Kazik, Drwale i Piotrek, bo właściwie to było pewne.
Nadchodzi ranek a z nim kolejne wyliczenia co do spodziewanego wyniku. No i niestety znowu złoto jest w moim zasięgu, a żona naciska, że nie mogę odpuścić. No bo potem będę miał wyrzuty że nie próbowałem itd. No to próbuję. O godzinie 6:00 mam do zrobienia pięć kółek. A zaczynają mi jakby iść pod górkę – gęstsza woda i w ogóle jakoś wolno. Po zrobieniu kolejnych dwóch zostaje mi 2 godziny na trzy kółka – niby nieźle, ale już zasadniczo nie wiem czy stoję czy leżę. Cała górna partia ciała to jeden ból, plus rozwalona prawa pięta jako gratis. Z drugiej strony to daje mi po 40 minut na kółko, a na początku było to spokojnie po 30-32 minuty na kółko…

Niestety szanse są, nie można odpuścić.

Kolejne kółko (już coraz mniej ludzi na wodzie) i zostały dwa kółka na półtorej godziny, ale zwalniam w strasznie szybkim tempie… Przedostatnie kółko zajęło mi 35 minut i na ostatnie planowane zostaje mi 55 minut. Teraz już nie mogę dać ciała. Ale płynę ewidentnie pod górkę i na to okrążenie wyszło mi faktycznie 40 minut. Kazik wyścignął mnie na tym kółku o 750 metrów, bo płynąłem już tylko siłą woli i na rzęsach 🙂

Dopływam do mety 15 minut przed końcową syreną, ale nie mam jeszcze potwierdzenia kilometrażu, dopóki nie wpiszę się na tablicę wyników. Już z daleka słyszę, że chłopaki pociągnęli ponad 200 km. Wiem, że będzie trochę zaskoczenia przy publikowaniu wyników.

Teraz na spokojnie już widać listę wyników i można zobaczyć największe niespodzianki dzisiejszej zabawy w kajakowanie. Na pewno jest to nowy rekord imprezy – 211 km ustanowiony przez sympatycznego “brylancika” Johannesa z Finlandii. Na pewno jest to pierwsze “złoto” dla osady Drwali – jako pierwsza dwójka na imprezie i to od razu ponad 200 km. Oczywiście sukcesem jest przełamanie bariery 200 km przez Kazika, kolejne już złoto dla Piotra.
Muszę przyznać, że właściwie każdemu z naszych należą się gratulacje, bo cała dziesiątka która przyjechała się pościgać, czyli 9 kajaków znalazło się w pierwszej dwudziestce imprezy.
Pozytywne zaskoczenie i twarda postawa Kingi, która wykonała plan i przywiozła srebro, bijąc zeszłoroczny wynik.
Tomek i Szaman załapali się do pierwszej dziesiątki.
Miłosz i Tygrys także dowieźli srebro do mety.
Wszyscy wykonali plan w więcej niż 100%, więc możemy spokojnie wracać z satysfakcją że mieliśmy udany rewanż za potop szwedzki 🙂 Wielkie buziaki z podziękowaniami dla naszych dziewczyn – bez Was na pewno byłoby gorzej, to dzięki Wam udało nam się osiągnąć takie wyniki! Ja na pewno nie uzyskałbym “złota” bez mocnego przekonania żony że dam radę. Wierzyła we mnie bardziej niż ja sam 🙂
Teraz już tylko na prom i do domu. Tuż przed wjazdem na prom łapie nas konkretna ulewa – ależ mieliśmy szczęście, że w czasie płynięcia była piękna pogoda… Dopiero sobie zdaliśmy z tego sprawę.

A na promie jak zwykle – wchodzi człowiek do kabiny, kładzie głowę na poduszkę i zaraz kapitan ogłasza że już koniec 7-godzinnego rejsu. Kto wracał ten wie o czym piszę 🙂 Zmęczenie minie za kilka dni a zdobyte plakietki zostaną na wieki 🙂